Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rafał Trzaskowski: Prezydent Polski? Myślę wyłącznie o Warszawie

Anna Wojciechowska
11.01.2019 warszawa
konferencja przed 27. fina³em wosp. fot. pawel wisniewski/polska press
n/z: rafal trzaskowski
11.01.2019 warszawa konferencja przed 27. fina³em wosp. fot. pawel wisniewski/polska press n/z: rafal trzaskowski Pawel Wisniewski
- Potrzebuję czasu, żeby narodzić się jako nowy Tusk. Jeżeli pani mnie pyta, czy za jakieś 10 lat będę miał jakieś ambicje polityczne, to odpowiadam: nie wykluczam. Nie jestem typem spiskowca - mówi prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski.

Nie tak ta rozmowa miała się zaczynać. Przyszło nam jednak rozmawiać w tragicznych okolicznościach. Zamordowany został prezydent Gdańska Paweł Adamowicz. I, niestety, ze zdwojoną siłą powrócił temat politycznej atmosfery w Polsce. Czy pan podpisałby się pod stwierdzeniem wielu ludzi z pana strony politycznej, że był to mord polityczny, a winę za niego ponoszą czołowi politycy PiS?
Ja osobiście oraz większość moich koleżanek i kolegów, apelujemy o refleksję i zadumę w najbliższych dniach.

Pawła zabiła nienawiść, nienawiść obłąkana, nienawiść dobrze zorganizowana - powiedział w Sejmie szef PO Grzegorz Schetyna. Jak odczytywać te słowa? Czyja nienawiść?
Nienawiść mordercy. Ale odpowiedzialności moralnej nie unikną ci, którzy szczuli, nawoływali do nienawiści i starali się postawić Pawła Adamowicza i innych polityków opozycji poza nawiasem wspólnoty, co szczególnie oburzające, często za publiczne pieniądze.

Są też, niestety, próby sugestii z pana środowiska, zaplecza, że wszyscy ci, którzy krytykowali za życia śp. Pawła Adamowicza, mają czuć się teraz winni. Tyle że przecież drogi polityczne samej Platformy rozeszły się ostatnio z prezydentem Gdańska.
Nie rozumiem takiego toku myślenia. Nikt nikomu nie odbiera prawa do krytyki. Czym innym krytyka, czym innym szczucie, tępa propaganda, która ma dowodzić, że ktoś jest zdrajcą i Judaszem, w związku z czym zasługuje na lincz. Zgodzi się pani, że dla przykładu czym innym jest bardzo nawet ostra, merytoryczna krytyka decyzji podejmowanych w polityce międzynarodowej, a czym innym przebieranie kogoś na okładce czasopisma za SS-mana albo terrorystę w pasie szahida.

Sądzi pan, że to morderstwo będzie mieć jakikolwiek wpływ, konsekwencje na nasze życie polityczne?
Oby. Powinniśmy razem opracować politykę zera tolerancji dla szerzenia nienawiści w internecie. I znowu, nikomu nie zabieram prawa do ostrej krytyki, ale nie może być zgody na groźby i próby odczłowieczania polityków.

Bardziej umiarkowani komentatorzy wzywają, żeby przy okazji tej śmierci każdy z nas polityków, dziennikarzy, zrobił po prostu własny rachunek sumienia, czy w którymś momencie nie zapędził się za daleko. Co pan na to?
Ja takiego rachunku dokonałem. Moje sumienie jest czyste. Nie uległem pokusie odpowiadania pięknym za nadobne. Pamiętam zdziwienie wielu dziennikarzy, że nie odpowiadam na chamskie zaczepki w mediach społecznościowych. Moja powściągliwość na Twitterze często interpretowana była jako brak zaangażowania i determinacji.

Zero tolerancji dla hejtu - ogłasza pan wraz z innymi politykami Platformy, ale jednocześnie pana rzecznikiem zostaje dziennikarz znany właśnie z kontrowersyjnych wpisów na Twitterze i wrzucania fejkowych zdjęć w kampanii. Coś zgrzyta?
Przed chwilą mówiła pani o rachunku sumienia, który każdy powinien przeprowadzić osobiście. W polityce trudno uniknąć kontrowersji. Czym innym jest ostra polemika czy zamieszczanie satyrycznego zdjęcia z emotikonem pokazującym dystans, a jednak zupełnie czym innym proponowanie linczu, nawoływanie do agresji czy sugerowanie, że ktoś jest zdrajcą, mordercą czy że sprzyja terrorystom. Prawda?

Przechodząc już zupełnie do spraw warszawskich - to nie był chyba dla pana wymarzony początek prezydentury?
Ma pani na myśli sprawę bonifikat?

Powiedzmy sobie szczerze: to był totalny blamaż?
Jeśli chodzi o bonifikaty, to na pewno był to trudny początek prezydentury.

Polityczna amatorszczyzna, mówią pana zwolennicy.
To po prostu był błąd wynikający ze złej oceny sytuacji politycznej. Ja sam słowem się nie zająknąłem o obniżce bonifikat w czasie kampanii. To nie była moja obietnica wyborcza i z taką świadomością podejmowałem decyzje. Uważałem, że decyzja podjęta przez radnych PO na dzień przed wyborami samorządowymi o podwyżce bonifikat była błędem, dlatego uznałem, że mogę sobie pozwolić w trosce o sprawiedliwe rozwiązanie i budżet miasta na zmianę tej uchwały. Nie przewidziałem, że to wywoła taką awanturę.

Koleżanki i koledzy z Platformy zastawili na pana pułapkę?
Odpowiedzialność ponoszę ja. Pułapką była z pewnością propozycja obniżki, którą tuż przed wyborami, zgłosił PiS. Błędem było poparcie jej przez PO. To ruch bardzo kosztowny dla budżetu miasta, a do tego i niesprawiedliwy. 98-procentowa ulga przysługiwać ma bowiem w odniesieniu do gruntów miejskich, jeśli idzie o grunty należące do Skarbu Państwa już tylko - 60 proc.

Jakby nie patrzeć i w PiS, i w PO wygrał zatem populizm?
Taką populistyczną pułapkę zastawił PiS, a nasi radni w nią wpadli. Nie da się ukryć.

Zatem rację miał Jarosław Kaczyński, kiedy obniżając pensje parlamentarzystom uzasadniał: vox populi, vox dei?
Decyzja dotycząca zarobków posłów ma o wiele dalej idące, poważniejsze konsekwencje, bo dla całego systemu politycznego. Z tego już nikt pewnie nie będzie miał odwagi się wycofać. I to nie jest najlepsze rozwiązanie dla Polski.

Jakie będą konsekwencje dla miasta, dla warszawiaków podwyżki bonifikat?
Po pierwsze, jak wspominałem, to jest niesprawiedliwość wobec części mieszkańców. I duże konsekwencje dla budżetu. Mogłyby nie być tak istotne, gdyby tę decyzję lepiej przygotować, nie na dzień przed wyborami. Możliwości było wiele, choćby wprowadzenie kryterium dochodowego, liczby mieszkań itp. Ale klamka zapadła. To zresztą klasyczny przykład strategii PiS: rozdawanie cukierków wyborczych za pieniądze samorządów. I tak, w związku z ustawą, w budżecie będzie mniej o ponad 500 mln zł rocznie. Wobec tego złożyłem autopoprawkę do budżetu tak, żeby mimo wszystko zrealizować wszystkie nasze obietnice. Nie ma wątpliwości, że będzie o wiele trudniej, ale z niczego nie rezygnujemy. Pracownicy wszystkich miejskich jednostek organizacyjnych otrzymali ode mnie polecenie przestawienia swojej pracy na realizację w 100 proc. naszego planu z kampanii. To oczywiście oznacza, że nie ma na razie miejsca na wiele nowych pomysłów.

A nie jest tak, że wycofał się pan ostatecznie z decyzji o wycofaniu się z decyzji samej Platformy, bo zwyczajnie zdyscyplinował pana szef PO. Grzegorz Schetyna był podobno na pana wściekły?
Nie. Po pierwsze, Grzegorz Schetyna wyjątkowo rzadko się wścieka. Po drugie, to nie Grzegorz Schetyna zaprosił mnie w tej sprawie do siebie, tylko ja sam przyszedłem i powiedziałem mu, że popełniłem błąd w ocenie i zamierzam wycofać się z tej decyzji. Po czym ogłosiłem to w Sejmie.

Pana pierwsza decyzja przede wszystkim podważyła wiarygodność całej Platformy, tuż przed maratonem wyborczym. Wnioski były naturalne: skoro tak robią, to bez względu na to, co obiecują teraz po wyborach mogą zabrać np. 500 plus.
Biorę to pod uwagę. Przez tydzień nie mogłem przejść przez ulicę zaczepiany przez mieszkańców Warszawy, którzy na mnie głosowali. Setki maili i rozmów z ludźmi uświadomiło mi, że choć sam faktycznie nie składałem tej obietnicy, to w powszechnej opinii była to moja obietnica i moja odpowiedzialność. Dojrzały polityk powinien umieć przyznać się do błędu. Wiarygodność jest wartością w polityce najcenniejszą.

A pana ambicje polityczne nie kończą się na prezydenturze Warszawy?
Dziś myślę wyłącznie o prezydenturze Warszawy.

Jak czytam pana komentarze o bieżącej polityce krajowej - choćby na Twitterze, to mam wrażenie, że niekoniecznie.
Jako członek zarządu Platformy Obywatelskiej po prostu zabieram głos w sprawach krajowych? To w pełni naturalne, ponieważ to, co robi PiS na poziomie krajowym, ma wpływ na to, co się dzieje w Warszawie.

I na fotelu prezydenta Warszawy kończą się pana ambicje?
Nie wiem, jakie będę mieć ambicje po ukończeniu swojego mandatu.

Nie tylko w PiS, ale też w Platformie mówią, że już „spiskuje” pan z Donaldem Tuskiem?
Po pierwsze, nie jestem typem spiskowca. Po drugie, Donald Tusk z mało kim dzieli się swoimi planami politycznymi.

A ja słyszałam, że kiedy jest w Warszawie podobno właśnie z panem się spotyka.
Widujemy się głównie w Brukseli i to dosyć przelotnie. Zapewniam, że rozmowy nie dotyczą polskich scenariuszy politycznych, rozmawiamy głównie o Europie i funduszach europejskich dla miast.

Tym bardziej zaczyna pan funkcjonować w obiegu politycznym jako rezerwowy, potencjalny kandydat PO na prezydenta kraju?
Być może wśród publicystów. Nie rozmawiałem nigdy na ten temat z Grzegorzem Schetyną, a tym bardziej z Donaldem Tuskiem.

I sam nigdy pan nie rozważał takiego scenariusza?
Jeżeli pani mnie pyta, czy za jakieś 10 lat będę miał jakieś ambicje polityczne, to odpowiadam: nie wykluczam. Ale nie teraz. Teraz się koncentruję na Warszawie.

Zatem wyklucza pan możliwość, że będzie startował w najbliższych wyborach prezydenckich?
Jestem prezydentem Warszawy, a nie kandydatem na prezydenta kraju.

Jakie są pana relacje z szefem Platformy Obywatelskiej?
Bardzo dobre, przede wszystkim partnerskie i oparte na zaufaniu. Rozmawiamy bardzo często - o Warszawie i o polityce krajowej. Proszę mi jednak wierzyć, że większość plotek dotyczących tego, co dzieje się w Platformie, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Najśmieszniejsze, że często czytając o niektórych rzekomych sensacjach, które pochodzą z jednego wyłącznie źródła, często dokładnie wiem, kto jest ich autorem. Ślady zostają.

Kto spinuje przeciw panu w Platformie?
Najczęściej są to ludzie, którzy obecnie z Platformą niewiele mają wspólnego.

Pan namawia Tuska do powrotu?
Dwa lata to wieczność w polityce. Zobaczymy, jaka będzie rzeczywistość polityczna po wyborach i jaka będzie decyzja samego premiera.

Zatem niekoniecznie powinien startować w wyborach prezydenckich?
Po prostu za wcześnie na takie jednoznaczne spekulacje.

A widzi pan takich potencjalnych?
Na razie, rzeczywiście, nie widać na horyzoncie kandydata silniejszego niż Tusk. Tak jak nie ma lepszego kandydata na premiera niż Schetyna.

Często słychać głosy z Waszego obozu, że właśnie ze Schetyną na sztandarach iść nie powinniście.
Dość już tych jałowych rozważań! W każdym normalnym systemie politycznym naturalnym jest, że premierem zostaje szef ugrupowania, które wygrywa wybory. Schetyna jest najlepszym kandydatem jako polityk, ale również jeśli pod uwagę wziąć zdrowe zasady systemu politycznego, gdzie odpowiedzialność powinna spoczywać na barkach kogoś, kto podejmuje rzeczywiste, najważniejsze decyzje polityczne.

Jednak niektórym po waszej stronie marzy się polski Macron? I w tym kontekście wymieniają też pana nazwisko. Co pan na to?
Patrząc, jak Macron sobie ostatnio radzi to jest to wątpliwego rodzaju komplement. Ponadto Macron w obliczu słabości istniejących partii politycznych stworzył coś nowego. W Polsce scena polityczna jest zagospodarowana.

Ale może jest miejsce na nowego lidera istniejącej partii?
Mamy lidera. Nikt nie zadowoli wszystkich, ale jeśli uczciwie się spojrzy na całą, opozycyjną część sceny politycznej, to nie ma wątpliwości, że to Schetyna wykazał się największą dojrzałością, doświadczeniem i konsekwencją.

Mimo wszystko jego przywództwo jest kwestionowane po waszej stronie przez niektórych.
A ja się ich pytam: jeśli nie Schetyna, to kto? I nie znajduję odpowiedzi.

A kiedy ogłaszali po wygranych przez pana wyborach w Warszawie: rodzi się nowy Tusk, to było miłe?
Miłe i sympatyczne, tyle że faktycznie nic nie znaczy. Co to bowiem znaczy, rodzi się nowy Tusk? Urodzi się zaraz, za pięć miesięcy? Donald Tusk jest jednym z najzdolniejszych polityków swojej generacji w Europie, autorem największych sukcesów naszego kraju. A ja mam w polityce jeszcze mnóstwo do nauczenia się.

Potrzebuje pan czasu, żeby się narodzić jako Tusk? (śmiech)
Dokładnie tak. Czy kiedykolwiek mój wpływ na polską politykę choćby w części porównywalny będzie do tego, co osiągnął Donald Tusk, to się dopiero okaże. Poprzeczka zawieszona jest wyjątkowo wysoko.

Wróćmy zatem do Warszawy. Mam wrażenie, że po wyborach już ostrożniej mówi pan o realizacji niektórych obietnic, plany, które wydawały się w kampanii proste, zaczynają być obudowywane różnymi uwarunkowaniami i tak w eter idzie: Trzaskowski się wycofuje.
Takie wrażenie usiłują stworzyć działacze PiS-u. Będę realizował cały swój program. Bardzo uważaliśmy przy składaniu obietnic w kampanii, tak, by mieć pewność, że będzie nas na nie stać. I każdy, kto dobrze słuchał, wie, że zastrzegałem, o jakiej perspektywie czasowej mówię w konkretnym przypadku.

Darmowe żłobki od stycznia?
Nie mówiłem, że od stycznia, bo to byłoby niemożliwe. Darmowe żłobki będą od września. Nie tylko darmowe żłobki publiczne, nowe miejsca w żłobkach, które budujemy, ale również jak największa pula miejsc w żłobkach prywatnych w standardzie porównywalnym, do tego, które oferuje miasto.

I podobno niezapowiadane podwyżki biletów?
Dziś nie planujemy żadnych podwyżek biletów. Zamieszanie w tej sprawie wzięło się z tego, że wciąż nie wiemy, czy będą podwyżki prądu dla samorządów. Ale to już pytanie do rządu PiS. Na razie mamy sytuację, w której rząd mówi, że podwyżek nie będzie, a indywidualni odbiorcy już podwyżki dostali. Dlatego czekamy.

Podwyżki prądu oznaczać będą podwyżki cen biletów?
Tego nie powiedziałem. Nie wiem. Jak podwyżek nie będzie, albo będą one minimalne, to sobie poradzimy.

Wycofuje się też pan pomału z pomysłu odbudowy Skry?
Nie! Ale też nigdy w kampanii nie powiedziałem, że miasto za pół miliarda odbuduje Skrę. Dalej podtrzymuję, że ten stadion opłaca się odbudować. Mamy zabezpieczone 13 mln na prace koncepcyjne i szukamy inwestora. Tak jak obiecywaliśmy.

Co zatem jest dla pana priorytetem, z którego bezwględnie można będzie pana rozliczyć?
Wszystkie obietnice, które złożyłem, a zależą tylko od samorządu, zostaną dochowane. A zatem przede wszystkim żłobki, ambitny program senioralny i zdrowotny, w tym szczepienia ochronne, inwestycje w edukację, kulturę i sport. Dalsze olbrzymie inwestycje w komunikację publiczną, nowe stacje metra, nowe linie tramwajowe, zagospodarowanie terenu wokół PKiN…

Z początku prezydentury można odnieść wrażenie, że pana priorytetem jest przeprowadzenie rewolucji światopoglądowej, ideologicznej w Warszawie?
Serio? Jakiej niby rewolucji?

Lewicowo - liberalnej. W sferze komunikacji na razie pojawił się tylko Tramwaj Różnorodności.
Akurat dziś nie szydziłbym z Tramwaju Różnorodności. To jest inicjatywa wymierzona w walkę z hejtem, z atakami na cudzoziemców oraz warszawiaków, którzy mają inny kolor skóry, mówią innym językiem, mają inną orientację seksualną, albo kibicują innemu klubowi. Jeżeli kampanię zera tolerancji dla jakichkolwiek ataków czy przemocy w stolicy, ktoś interpretuję jako wrażą agendę światopoglądową, to gratuluję. Zachęcam do obejrzenia kampanii ws. agresji na nośnikach w komunikacji miejskiej, przed ferowaniem ostatecznych wyroków na podstawie niesprawdzonych ocen, wystawianych przez prawicowych komentatorów, wspieranych przez niektórych polityków.

A ja nie rozumiem, że ktoś może wierzyć, że od tęczowych wiatraczków i przejazdu takiego tramwaju przez miasto cokolwiek może się zmienić, poza samopoczuciem tych, którzy się nim przejechali.
Jasne. Najlepiej w obliczu tego, co się dzieje, nie robić absolutnie nic. No cóż, ja mam inne zdanie. Tramwaj był jedynie symbolicznym rozpoczęciem kampanii wymierzonej w nienawiść w stosunku do innych oraz przemoc. Oczywiście, że zacząć trzeba od edukacji i my będziemy to robić.

Skoro od tego zaczynają się pana rządy, to wychodzi na to, że głównym problemem stolicy jest problem nietolerancji. I najważniejsze są jednak dla pana sprawy światopoglądowe?
Ignorowanie problemu nietolerancji, również przez dziennikarzy, ma swoje opłakane skutki. Prawda, pani redaktor? Dziś mogę tylko powiedzieć, że miałem rację, że tak zdiagnozowałem ten problem. A czy zajmuję się wyłącznie nietolerancją? Nie. W ciągu pierwszego miesiąca urzędowania zajmowałem się przygotowaniem budżetu, zwiększeniem bezpieczeństwa na ulicach miasta, walką ze smogiem czy infrastrukturą edukacyjną. Kompletnie zresztą nie rozumiem, skąd tezy o tym, że szykuję jakąś walkę ideologiczną, bo ja sam z siebie w ogóle takich tematów nie poruszam. Jeśli już, odpowiadam na pytania dziennikarzy. Zaczęło się od pytania, dlaczego składając przysięgę, nie dopowiedziałem formuły „tak mi dopomóż Bóg”. Odpowiedziałem, że dlatego, że chciałem wysłać sygnał, że urząd powinien być neutralny światopoglądowo. I tyle. Rozumiem, że prawica szuka kolejnej „łatki”, którą chciałaby mi przykleić, bo na poważną dyskusję o mieście ich nie stać.

Akurat taki argument świadczyłby, że wszyscy politycy pana partii, którzy tę formułkę stosowali nie byli neutralni?
Ja nie jestem od pouczania innych.

Podpisywanie karty środowisk LGTB i patronat nad Paradą Równości to też dowód na neutralność?
Zapowiadałem to w kampanii. Tak, uważam, że miasto powinno być otwarte, tolerancyjne oraz różnorodne i powinno dawać patronaty różnym inicjatywom. I potwierdzam, że chcę stworzyć taki hostel dla ludzi prześladowanych z różnych powodów, w tym dla ofiar przemocy domowej.

Podpisując kartę środowisk LGTB nie pomaga pan ofiarom przemocy domowej, tylko faktycznie jako prezydent Warszawy promuje propagandę tych środowisk.
Ja tu żadnej propagandy nie dostrzegam.

Szkoda. Nie słychać, by tak chętnie obejmował pan patronat nad bardziej prawicowymi czy konserwatywnymi inicjatywami.
A patronat miasta nad Orszakiem Trzech Króli? A patronat nad Instytutem Jana Pawła II? Jestem otwarty na współpracę ze wszystkimi. Jeżeli ktoś się do mnie zgłosi z, jak pani to określa, sensowną, „prawicową” inicjatywą i ona nie będzie niosła żadnych haseł niezgodnych z prawem, to bardzo chętnie zastanowię się, czy jej nie wesprzeć. Oświadczam, że wbrew tezom kilku tygodników, żadna rewolucja światopoglądowa nie jest moim celem. Nic zresztą w tym temacie nie zmienia się w mieście w stosunku do tego, jak działała Hanna Gronkiewicz-Waltz. Nie zamierzam walczyć z żadną tradycją - na przykład z obecnością księży na spotkaniach opłatkowych w dzielnicach.

Religia ze szkół powinna zniknąć pana zdaniem?
Na pewno powinna odbywać się na pierwszej lub ostatniej lekcji.

Pana sytuacja jest o tyle inna w stosunku do Hanny Gronkiewicz - Waltz, ponieważ wiadomo, że wsparły pana środowiska wyraziście lewicowe. Teraz trzeba spłacać długi polityczne?
Nie mam żadnych politycznych długów do spłacenia. Tym bardziej że wygrałem wybory w pierwszej turze. Oczywiście mam określone zaplecze i będę z nim współpracować. Jedynym długiem, jaki mam, jest dług wobec moich wyborców.

Wybór na przewodniczącą Komisji Kultury Agaty Diduszko - Zyglewskiej, radnej znanej z bardzo wyrazistych lewicowych poglądów, której przeszkadza nawet ksiądz na spotkaniu opłatkowym, nie jest sygnałem, w jaką stronę idzie Ratusz?
To nie ja wybieram szefów komisji w Radzie Miasta.

Wybrali radni PO. To najszczęśliwszy wybór?
Bardzo lubię i cenię Agatę Diduszko-Zyglewską.

Na taki a nie inny obraz Ratusza mają pewnie wpływ takie zwierzenia, jak ostatni wywiad pana zastępcy Pawła Rabieja, w którym mówi, że pary homoseksualne powinny mieć prawo do adopcji dzieci.
Trudno, żebym swojemu zastępcy zabraniał udzielenia wywiadów i dzielenia się swoimi poglądami.

A powinny te pary mieć takie prawo?
To niesłychanie kontrowersyjna kwestia, zwłaszcza w tak nietolerancyjnej atmosferze, jaką dziś mamy w Polsce.

Zatem?
Tu postawię kropkę. Bo zapewniam panią, że jako prezydent miasta mam bardzo ograniczony wpływ na adopcję dzieci.

Abstrahując od sporów prawnych, nie ma pan problemu, że decyzją PO, z 13 grudnia zresztą, dalej będziemy chodzić w Warszawie ulicami upamiętniającymi ludzi, którzy przyczynili się do zafundowania nam komunizmu?
Z niektórymi mam, z niektórymi nie mam. Z ulicą Kruczkowskiego na przykład nie mam problemu, a z ulicą Duracza - mam. Dla niektórych obecnych patronów nie powinno być rzeczywiście miejsca w Warszawie, ale aleja żołnierzy Armii Ludowej, którzy walczyli w powstaniu warszawskim, mi nie przeszkadza. Ambiwalentne uczucia mam do ulic z nazwiskami szeregowych żołnierzy, działaczy PPR, którzy zginęli w walce z Niemcami, a z których potem za czasów komunistycznych, robiono wielkich bohaterów. Które konkretnie nazwiska znikną z polskich ulic, zdecyduje Rada Warszawy. Z pewnością się tym zajmiemy.

Czasem można odnieść wrażenie, że największy problem macie z ulicą Lecha Kaczyńskiego?
Ja nie mam. Wielokrotnie mówiłem, że w Warszawie powinno być i jest miejsce na ulice śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. To nie może jednak stać się z pogwałceniem prawa. Takiej decyzji nie powinien podejmować wojewoda, ale Rada Miasta.

Może jako prezydent powinien pan sam wystąpić z taką inicjatywą?
Myślę o tym i nie wykluczam tego. Będę rozmawiać o tym z radnymi.

Od czego zależy, czy pan ostatecznie wystąpi? Pana radni nie są w stanie poprzeć takiej inicjatywy?
Wszystko będzie zależeć od atmosfery politycznej, która, niestety, wciąż jest fatalna. Nie ma na razie żadnej dobrej woli z drugiej strony, by o czymkolwiek w Warszawie porozmawiać bez emocji politycznych. Przeciwnie wszystko przez PiS traktowane jest jak próba sił, wojna. Ja wysyłam np. jasny sygnał: nie będę burzyć żadnych pomników, a w odpowiedzi słyszę: świetnie, to my jeszcze dostawimy do pomnika, symboliczną ścianę zieleni, albo odbudujemy Pałac Saski, bez prawdziwych konsultacji z samorządem. Póki co, każdy mój koncyliacyjny gest jest odbierany przez PiS jako sygnał, że można samorządowi „dokręcić śrubę” w swoiście pojmowanej walce o „rząd dusz”.

POLECAMY:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Rafał Trzaskowski: Prezydent Polski? Myślę wyłącznie o Warszawie - Portal i.pl

Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto