Mimo to Prokuratura Rejonowa w Świdnicy śledztwo prowadzone w sprawie popełnienia błędu lekarskiego umorzyła, a to dlatego, że ci sami biegli uznali, że działanie zarówno dyspozytora pogotowia kierującego do mieszkania chorej nie karetkę, a lekarza rodzinnego oraz fakt że owy lekarz nie podjął decyzji o zawiezieniu dziecka do szpitala błędem nie było.
- Biegli uznali, że w danym momencie objawy, które dziecko miało nie wskazywały na sepsę – tłumaczy Marek Rusin, prokurator rejonowy w Świdnicy.
Decyzja prokuratury została przez rodziców małej Patrycji zaskarżona.Mama dziewczynki - Agnieszka Zakrzewska - nie ma wątpliwości, że to lekarz z pogotowia przyczynił się do śmierci jej córeczki. - Powiedział mi, że on nie wie, co dziecku jest i jak chcę, to żebym pojechała z nim do szpitala. Gdy tam dotarłam, było już za późno. To lekarz odebrał mojej córeczce szansę na przeżycie, na walkę z sepsą. Nic mi już jej nie wróci, ale będę walczyć o sprawiedliwość, dla innych – mówi Agnieszka Zakrzewska ze Świdnicy.
16-miesięczna Patrycja zmarła 18 stycznia 2014 roku. Feralnego dnia od rana miała podniesioną temperaturę. Dlatego pani Agnieszka poszła z nią do lekarza w przychodni. Pani doktor zbadała Patrycję, przepisała leki przeciwgorączkowe i kazała obserwować. Zaznaczyła też, że gdyby temperatura nadal rosła, należy od razu wzywać pogotowie. Około godziny 17.40 Patrycja zaczęła być markotna i mimo leków na zbicie gorączki coraz bardziej rozpalona. Dodatkowo zaczęła mieć problemy z oddychaniem. Pani Agnieszka zmierzyła jej temperaturę – miała ponad 40 stopni. O godz. 17.50 zadzwoniła na numer alarmowy pogotowia ratunkowego po pomoc.
– Usłyszałam, że lekarz może być u mnie do godziny czasu, a przecież mieszkałam 400 metrów od ich siedziby – opowiada pani Agnieszka.
Sama zawiozła dziecko do szpitala
Z jej relacji wynika, że pogotowie pojawiło się o 18.30, a lekarz zachowywał się nieporadnie i zbagatelizował wszystko, co mu mówiła, nawet plamkę wybroczynową za uchem córki. Zbadał dziecko, zmierzył temperaturę (mimo zimnych okładów i leków miało 39 st.) i przepisał leki. Starszy syn kobiety pobiegł do apteki i wykupił antybiotyk. 20 minut później Patrycja dostała pierwszą dawkę i na chwilę jej stan się poprawił.
Około godz. 20. znów zaczęła mocno gorączkować, a na ciele pojawiły się kolejne plamy. Pani Agnieszka ponownie zadzwoniła po pomoc. Połączono ją z lekarzem, który wcześniej badał córkę. – Powiedział mi, że on nie wie, co dziecku jest i jak chcę, to żebym pojechała z nim do szpitala – mówi kobieta. Tak zrobiła. Wezwała taksówkę, ubrała maleńką i pojechała do szpitala. Tam od razu postawiono diagnozę: sepsa. Dziecko szybko dostało leki, ale po północy umarło.
- Nie potrafię zrozumieć jak lekarz słysząc o sepsie pewnie nie raz, bo to przecież wykształcony człowiek mógł zignorować objawy, które jednoznacznie na tę chorobę wskazywały – dodaje pani Agnieszka i zapowiada dalszą walkę o sprawiedliwość.
Sąd jej zażalenie na decyzję prokuratury rozpatrzy jeszcze we wrześniu.
a
Zakaz krzyży w warszawskim urzędzie. Trzaskowski wydał rozporządzenie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?