MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Winna sepsa, nie lekarze? Dziecko nie żyje, prokurator umarza śledztwo

Małgorzata Moczulska
Od pierwszego telefonu na pogotowie do momentu przyjęcia 16-miesięcznej Patrycji do szpitala minęły trzy godziny. Przy sepsie to cała wieczność, bo tu liczy się każda minuta. Dziecko zmarło tego samego dnia. Biegli, którzy na zlecenie prokuratury badali sprawę śmierci małej świdniczanki stwierdzili, że teoretycznie jest możliwe, że gdyby Patrycja trafiła do szpitala szybciej miałaby szansę na przeżycie.

Mimo to Prokuratura Rejonowa w Świdnicy śledztwo prowadzone w sprawie popełnienia błędu lekarskiego umorzyła, a to dlatego, że ci sami biegli uznali, że działanie zarówno dyspozytora pogotowia kierującego do mieszkania chorej nie karetkę, a lekarza rodzinnego oraz fakt że owy lekarz nie podjął decyzji o zawiezieniu dziecka do szpitala błędem nie było.
- Biegli uznali, że w danym momencie objawy, które dziecko miało nie wskazywały na sepsę – tłumaczy Marek Rusin, prokurator rejonowy w Świdnicy.
Decyzja prokuratury została przez rodziców małej Patrycji zaskarżona.Mama dziewczynki - Agnieszka Zakrzewska - nie ma wątpliwości, że to lekarz z pogotowia przyczynił się do śmierci jej córeczki. - Powiedział mi, że on nie wie, co dziecku jest i jak chcę, to żebym pojechała z nim do szpitala. Gdy tam dotarłam, było już za późno. To lekarz odebrał mojej córeczce szansę na przeżycie, na walkę z sepsą. Nic mi już jej nie wróci, ale będę walczyć o sprawiedliwość, dla innych – mówi Agnieszka Zakrzewska ze Świdnicy.
16-miesięczna Patrycja zmarła 18 stycznia 2014 roku. Feralnego dnia od rana miała podniesioną temperaturę. Dlatego pani Agnieszka poszła z nią do lekarza w przychodni. Pani doktor zbadała Patrycję, przepisała leki przeciwgorączkowe i kazała obserwować. Zaznaczyła też, że gdyby temperatura nadal rosła, należy od razu wzywać pogotowie. Około godziny 17.40 Patrycja zaczęła być markotna i mimo leków na zbicie gorączki coraz bardziej rozpalona. Dodatkowo zaczęła mieć problemy z oddychaniem. Pani Agnieszka zmierzyła jej temperaturę – miała ponad 40 stopni. O godz. 17.50 zadzwoniła na numer alarmowy pogotowia ratunkowego po pomoc.
– Usłyszałam, że lekarz może być u mnie do godziny czasu, a przecież mieszkałam 400 metrów od ich siedziby – opowiada pani Agnieszka.
Sama zawiozła dziecko do szpitala
Z jej relacji wynika, że pogotowie pojawiło się o 18.30, a lekarz zachowywał się nieporadnie i zbagatelizował wszystko, co mu mówiła, nawet plamkę wybroczynową za uchem córki. Zbadał dziecko, zmierzył temperaturę (mimo zimnych okładów i leków miało 39 st.) i przepisał leki. Starszy syn kobiety pobiegł do apteki i wykupił antybiotyk. 20 minut później Patrycja dostała pierwszą dawkę i na chwilę jej stan się poprawił.
Około godz. 20. znów zaczęła mocno gorączkować, a na ciele pojawiły się kolejne plamy. Pani Agnieszka ponownie zadzwoniła po pomoc. Połączono ją z lekarzem, który wcześniej badał córkę. – Powiedział mi, że on nie wie, co dziecku jest i jak chcę, to żebym pojechała z nim do szpitala – mówi kobieta. Tak zrobiła. Wezwała taksówkę, ubrała maleńką i pojechała do szpitala. Tam od razu postawiono diagnozę: sepsa. Dziecko szybko dostało leki, ale po północy umarło.
- Nie potrafię zrozumieć jak lekarz słysząc o sepsie pewnie nie raz, bo to przecież wykształcony człowiek mógł zignorować objawy, które jednoznacznie na tę chorobę wskazywały – dodaje pani Agnieszka i zapowiada dalszą walkę o sprawiedliwość.
Sąd jej zażalenie na decyzję prokuratury rozpatrzy jeszcze we wrześniu.
a

od 7 lat
Wideo

Zakaz krzyży w warszawskim urzędzie. Trzaskowski wydał rozporządzenie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na strzegom.naszemiasto.pl Nasze Miasto