Od trzynastego stycznia strzegomianie mają zupełnie nową okazję na poszerzanie swojej wiedzy o Azji. Przede wszystkim jednak mogą dogłębnie poznać orientalne smaki kuchni tamtejszego regionu. Ruszyła w naszym mieście pierwsza tego typu restauracja - Hanoi.
Na ulicy Kochanowskiego znajduje się betonowe blokowisko. Domy z wielkiej płyty górują nad krajobrazem. Stąd dużym zaskoczeniem dla wszystkich mieszkańców było pojawienie się tam nagle, wydawać mogłoby się, zupełnie nie pasującego do PRL-owskiego krajobrazu orientalnego lokalu.
Wnętrze restauracji od progu nasuwa skojarzenia z wystrojami wnętrz widzianymi w filmach kręconych w Chinatown. Za ladą uśmiecha się serdecznie niewysoki pan, gestem zaprasza do stolika. W ręku trzyma dzbanuszek z zieloną herbatą. Jest to Nguyen Van Thu, czego dowiaduję się z wręczonej przez niego wizytówki.
Po krótkiej wymianie uprzejmości dowiaduję się, że jego tutaj obecność w żadnym wypadku nie jest przypadkowa.
- Mam restauracje między innymi w Jaworze, Bolesławcu, Lubinie i Wilczycach - mówi niemalże płynną polszczyzną. - Mam w Strzegomiu znajomych, którzy polecili mi to miejsce. Brakowało u was lokalu, gdzie można dobrze zjeść i miło spędzić czas. Dlatego zdecydowałem się na otwarcie tego miejsca.
Faktycznie, miejsc tego typu w Strzegomiu nigdy nie było dużo - mówię popijając zaoferowaną mi herbatę. W międzyczasie obserwuję wejście. Ku mojemu zdziwieniu co kilka minut pojawiają się kolejni klienci, lokal o godzinie trzynastej jest wypełniony niemal w połowie.
- Otwarte mamy dopiero dwa dni, ludzi bardzo dużo, z ciekawości tu przychodzą - jakby czytając w moich myślach stwierdza Nguyen.
Przeglądam kartę dań: sajgonki, krewetki królewskie, kurczak w pięciu smakach, ośmiornice w cieście, kaczka po pekińsku, a na szarym końcu... pierogi ruskie. Ta pozycja wygląda zabawnie na tle innych. Widząc moje zainteresowanie Nguyen proponuje przekąskę.
Znika na dwie minuty. Za plecami słyszę śmiech dzieci, oglądam się, a tam nie kto inny, jak sam właściciel uczy je posługiwać się pałeczkami do ryżu.
Po krótkiej chwili dostaję pod nos sajgonki.
- Smacznego. Wszystko jest świeże, mięso mielone też. Kiedyś dzieliłem lokal z masarnią, widziałem jak się robi mięso mielone... Dlatego od lat kupuję szynkę w jednym kawałku i mielimy ją sami tutaj w lokalu - mówi.
Jedzenie wyśmienite, atmosfera luźna, Nguyen opowiada o Polsce i o tym, co skłoniło go, by zapuścić korzenie w naszym kraju.
- Jestem tu już trzynaście lat, uciekłem z Wietnamu. Bieda, komunizm, Europa skusiła. Nie żałuję, pokochałem ten kraj. Początek był trudny, ale gdzie tak nie jest? Kocham jedzenie, gotowanie. Robię to, co zawsze chciałem robić - tłumaczy.
Po zadaniu pytania o kucharzy widzę uśmiech. Po chwili słyszę wyjaśnienie.
- Tylko Wietnamczycy. Polaka nie nauczysz, z tym smakiem trzeba się urodzić - zaznacza.
Kulturowe różnice są sprawą oczywistą. W jakże wielkie osłupienie wprowadził mnie Nguyen odpowiedzią na pytanie, co lubi jeść.
- Flaki wołowe, gotowane ziemniaki i zupę, ale taką z kiełbasą. Kilka minut szukaliśmy dla niej nazwy.
Ową zupą okazał się być żurek, co pomogła ustalić kelnerka.
Wizyta dobiega końca, na odchodne pytam o motywację Nguyena.
- Chcę podzielić się z Polakami moją kulturą. Zostałem tu bardzo dobrze przyjęty, w ten sposób chcę podziękować.
I ja dziękuję za możliwość obcowania z nowymi smakami. Ale zielonej herbaty nie polubię... Tego jestem pewny.
Precz z Zielonym Ładem! - protest rolników w Warszawie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?